poniedziałek, 20 grudnia 2010

Pamiętnik, kartka nr 7

     Spokoju szukaj w ciszy. W tej niebrzmiącej niczym chwili masz szansę na pielęgnowanie myślenia. A świat hałasuje. Świat nie chce, żebyś myślał.

     A człowiek tak często nie słucha ciszy. A cisza ma nam tak wiele do powiedzenia. A może, my nie chcemy tego słyszeć.
Może nie chcemy usłyszeć  słowa prawdy, być może jedynego słowa prawdy.

     Wyłączyłem radio. Zza ściany słychać zbyt głośno chodzący telewizor. W sąsiednim pokoju gra komputer. Słychać, prawda, bardzo wiele. Wśród odgłosów maszynowych karabinów, wśród jęków wirtualnych ludzi, osuwających się na ziemię, prócz niosących złe wieści wiadomości. Ciężko jest znaleźć skrawek ciszy, jednak…

     Jednak cisza jest słodka. Jest jak czekoladka. Na wierzchu gorzka czekolada, a w środku czeka słodka niespodzianka. Hałas! Cisza umknęła. Komu się chce za nią biec? Spotkam kogoś, kto biegnie w tę stronę, za tą uciekającą? Nie muszę. Samotność jest piękna jak cisza.

czwartek, 16 grudnia 2010

A jutro bodajże piątek

     Czasami zastanawiam się czy można porozmawiać z własną ścianą. Nie dolega mi samotność. Ściana jest bardzo ciekawa. Niby taka stateczna, istotna, niby taka przemyślana, a zwykły młotek potrafi ją popsuć. Myślę, że taka ściana musi być bardzo mądra. W końcu słucha przez lata tylu ludzi, nic przy tym nie mówiąc, nikomu nie przerywając. Nikt nie mówi, że ściany są kulturalne. Myślę, że jak by ta ściana, ja wiem, nazwijmy ją Ala, miała się ubrać, założyłaby na siebie piękną ale zarazem gustowną suknię w kwiaty. Chciała by pokazać własną zwiewność i lekkość, bo przecież o Ali nikt w ten sposób nie mówi. Nikt o niej nie mówi. I choć Ala taka samotna, przecież się do niej nie przytulę…

     Mam ostatnio bardzo dużo czasu. Mam czas wstać rano przed szóstą. Mam czas zjeść śniadanie i wyjść na zajęcia. Mam czas wrócić do domu po 21. Czas… Smutno by było. Nieciekawie by było, kiedy każdy mógłby zatrzymać czas wtedy kiedy ma na to ochotę. Wleklibyśmy to nasze życie. Myślę, że nastąpiło by ciągłe i nieprzerwane zatrzymanie czasu. Czy było by to złudzeniem?

     Ja wiem co bym chciał. Wirować dookoła własnej osi, wydawać piękne dźwięki… Wirując otworzyłbym usta, i wyciągnął język. Wirujący facet z wytkniętym językiem. Chciałbym nim być. Kto ludzi uczy beztroskiego bytu. Lepiej było by zapytać, kto poczucie takie w nas zatraca, a może co? Życie to zbyt banalna odpowiedź. Chciałbym się pobujać na hamaku, wśród zieleni tropikalnego lasu. A wskazówka kreci się. A kolejny dzień kończy się. Co się jutro wydarzy? Może świat będzie bogatszy o jednego wirującego z wytkniętym językiem faceta? Któż wie?
Uśmiechnij się :D

środa, 15 grudnia 2010

Baran, co lata jak motyl

     Migają światełka, choinkowe ozdoby, migają naprzemiennie. Migają mi myśli, migają pomysły, czas przemija tak samo. Tak samo trzeszczy śnieg pod butem, tak samo trzeszczy odgłos intelektualnej luki. Dokoła jasności wciąż przybywa, oszukującej naturę ponurej zimy. U mnie raczej widno, na pewno nie świeci. Zrobić to, czy zrobić inaczej. Obraz namalować, czy posadzić kwiatka? Dylematy człowieka młodego. Dylematy każdego człowieka. Czy dzisiaj jest piątek? Nie, dzisiaj nie ma piątku, piątek proszę pana nastąpi.

     A jaki miał kolor talerz, łup mój, na którym jadłem. Co jadłem i kiedy. To było. Co jeść zatem będę? Czy to wypada, żeby ziemniak odbywał posiedzenia na kwiecistej łące? Czy lepszy będzie kolor palonego szkła? Czy łódko czy pierś? A co to była za kura? Ciekawe czy miała wuja. Ciekawe czy była kiedy u doktora? Skąd mam wiedzieć.

     Pustka to stan, wszechstan. Nadużywują ją. Ciągle ją czymś nazywują. Kupują, konsumują, trawią, umierają. Smucący się jest człowiek, obrawszy drogę pustki. Pustka człowieka wkręca w dziurę. Z dziury trudno wyjść, bo to taka specjalna dziura z trudnym wyjściem.

     Chciałbym pohasać po łące. Chciałbym poudawać owieczkę, nie, wolałbym motylka. Być ukołysanym przez wiatr, źle, być kołysanym na wietrze. To musi być radocha. Ciekawe czy motyle mają takie malutkie aparaty. Jak bym był motylem to chciałbym mieć aparat, taki malutki. Robiłbym kumplom motylom zdjęcia. Motyle to chyba muszą się dużo uśmiechać? Pewnie tak. Robiłbym malutkie zdjęcia, malutkim aparacikiem, malutkim usteczkom z dużuchnymi uśmiechami.

czwartek, 9 grudnia 2010

"Bez kury nie podchodź"

     Pamiętam, powiedziała kiedyś, kiedy nie było jeszcze dzieci. Wziął mnie mój mąż i zaprosił do restauracji, no wiesz gdzie, no tam… tam na końcu miasta koło tej uliczki… Tak, wiem, babciu. Kontynuowała. Wiesz, nic nie pamiętam z tego spotkania, ale pamiętam jedną rzecz. Wiem, że jedliśmy ziemniaki, i wątrobę. Wnuczek zrobił oczy, bo jego duszyczka pewnie nigdy takiego jadła nie zaznała. Babcia, a była jakaś okazja? Babcia ciągnęła dalej. Ta wątroba była taka dobra, tak dobrze doprawiona. Z jej idealnie dogotowanej struktury, nie, tego zwyczajna babcia by nie powiedziała. Wnuczek miał jednak okazję, aby usłyszeć jedyną w swoim rodzaju poezję czy hymn na temat cudownej wątroby. Wciąż dało się słyszeć głos pochwalny płynący wprost w objęcia ów gruczołu. Jaka to ona idealnie pachnąca, jaka to ona smakowita, jak pięknie się prezentuje na talerzu, jak zaspokaja potrzeby kubków smakowych, jaką to ucztę mają sztućce które dzielą tak idealnie sporządzoną potrawę. Oboje wpadli w trans. Trans to zbyt duże słowo, jednak kto w dzisiejszych czasach sobie na wyolbrzymienia nie pozwala. Nie. Źle napisałem, trzeba iść pod prąd. Oboje po owej rozczulającej rozmowie nabrali bardzo małej, maluteńkiej wręcz, i jeśli ochota może być filigranowa, nabrali takiej właśnie ochoty, na skosztowanie tego, co zowiemy miłością do śmierci. A niby zwykła rzecz...której większość populacji nie cierpi. Bo "bleee". Dzisiaj to... bez kury nie podchodź…
Pozdrawiam odwiedzających :)

niedziela, 5 grudnia 2010

Pamiętnik, kartka nr 6

     Poznałem ostatnio wiele pań o pięknych włosach. Spenetrowałem już prawie całą wystawę farb do włosów. Pokonałem objawy oczopląsu. Przestały mi się mieszać rodzaje dezodorantów czy kremów, wiem już gdzie leży zapach „japoński ogród”.

     Doświadczyłem przerażenia. Wywaliłem gigantyczną, sięgającą prawie sufitu, wieżę papieru do nosa. Serce na chwilę stanęło, przerażone widokiem lawiny spadających i rozwalających się pudeł na zapleczu. Na szczęście miałem na co zwalić ów mój brak doświadczenia i pewnego rodzaju wyczucia. Owszem, zostać przygaszony stertą papieru, to jest coś, na co czeka się latami. Serce z tego się teraz cieszy.

     A dookoła galerii chodziło sobie serce, i rozum. Dziewczynom nie było wiele trzeba. Prawie automatycznie zaczęły się wzajemnie zwierzać, który to z dziwacznych stworów jest bardziej a to romantyczny, a to przystojny.